Kiedy pojawiły się loty z Krakowa do Norymbergi w zawrotnej cenie ok. 80zł, obudziła się we mnie zazdrość. Ale jak zaczęłam liczyć i kombinować z godzinami i dojazdem z Wrocławia, potem doliczyłam noclegi i jedzenie w Niemczech, to jakoś mi się średnio widziała taka logistyka. W końcu spojrzałam na mapę i dodałam dwa do dwóch: przecież zamiast jechać do Krakowa, mogę pojechać do Pragi i stamtąd do Norymbergi! Tym sposobem upiekę dwie pieczenie przy jednym ogniu – chociaż Pragę widziałam milion trzysta osiemdziesiąt pięć razy i przestałam się zachwycać wszystkim dokoła, to jednak zawsze miło wrócić w znajome kąty. Układ połączeń Polskiego Busa i Flixbusa okazał się bardzo korzystny, dlatego nie trzeba było wiele planować. Bez większych problemów namówiłam na wyjazd koleżankę, która w Pradze jeszcze nie była. Wystartowałyśmy w czwartek po południu, PB zgodnie z planem, z zewnątrz już przemalowany na zielono, ale w środku nadal czerwone fotele i ciasno. Internetu brak, ale jakoś przeżyjemy.
;) Wieczorem meldujemy się w hotelu i jeszcze na godzinę jedziemy metrem na Most Karola. Kupujemy bilet 24-godzinny z uwagi na niedawne skręcenie nogi mojej towarzyszki, nie chcemy ryzykować przeciążenia.
Następnego dnia po śniadaniu ruszamy do centrum. Klasyczna trasa przez rynek, Most Karola, Hradczany ze zmianą warty, katedra św. Wita, powrót na Stare Miasto.
Po obiedzie mamy nadal dość siły, więc ruszamy na Vyszehrad. Pod Nuselákiem powiedzenie: "mieszkam pod mostem" nabiera zupełnie nowego znaczenia.
:)
Dzień jest jednak krótki, a słońca i tak niewiele było przez cały dzień. Nie chcemy się tym razem włóczyć do późna, bo czeka nas wczesne wstawanie.
W piątek o 6:45 opuszczamy hotel, śniadanie zjemy na Florencu. Autobus przyjechał lekko opóźniony, a jak opuszczaliśmy Pragę, akurat zaczynało padać. Pogoda, wygodne siedzenia i wczesna godzina zachęcały jeszcze do spania. Na szczęście deszcz ustał jeszcze przed Norymbergą. Z dworca autobusowego, który dworca nie przypomina, jest prosta droga do centrum. Wchodzimy uliczką na tyłach kościoła św. Wawrzyńca. W przeciwieństwie do praskich kościołów – tutaj wstępy są bezpłatne. Do środka warto wejść, a nawet trzeba – w nawie głównej można zobaczyć nietypową (a przynajmniej ja pierwszy raz się z taką spotkałam) ozdobę: medalion ze sceną Zwiastowania, dłuta Wita Stwosza z 1517 roku.
Po wyjściu z kościoła nogi nas niosą przed siebie – szerokim deptakiem szybko docieramy pod Białą Wieżę i chyba najciekawszą rzeźbę w mieście, czyli Karuzelę Małżeńską. Myślę, że nie wymaga dodatkowego komentarza.
;)
Następnie kierujemy się w stronę Ulicy Praw Człowieka, gdzie na wysokich słupach są wyryte kolejne prawa w kilku językach świata.
Chcemy wrócić do centrum, ale nie patrzymy na mapę i wybieramy jakąś dziwną trasę… idziemy wzdłuż murów miasta, a dokładnie po chodniku wzdłuż zabudowań, kiedy nagle, kilka metrów przed nami, z okna na parterze wyłania się postać i obraca głowę w naszą stronę: Murzynka z wielkimi, czarnymi oczami patrzącymi prosto na nas, czarną grzywką do połowy czoła i warkoczem, i z bardzo głębokim dekoltem wystawionym na parapet… zaraz zaraz, ona nie ma bluzki z dekoltem – ona po prostu nie ma bluzki… nie ma nic... brrr zimno! W kolejnych oknach za szybą widać dość „oryginalne” szpilki i czerwone ledowe lampki… ups…
;)
Jakoś jednak udaje nam się trafić z powrotem na plac, gdzie stoi kościół św. Wawrzyńca. Tym razem idziemy w prawo, w kierunku Hauptmarkt. Mijamy Most Muzealny i Szpital św. Ducha, dochodzimy do kościoła Najświętszej Maryi Panny – jednak za późno, aby obejrzeć ruchome figurki (codziennie o godz. 12:00).
Piękna Studnia, która w rzeczywistości jest repliką (oryginał stoi w Muzeum Niemieckim), przypomina nam raczej dekorację z jarmarku bożonarodzeniowego, niż studnię.
Nie zajmujemy się nią długo i ruszamy dalej, w stronę Zamku Cesarskiego. Po drodze nęci nas zapach bratwurstu.
:)
Północna część miasta może się poszczycić kolejnym dużym kościołem – św. Sebalda. Do środka również trzeba wejść: znajdują się tam kolejne dzieła Wita Stwosza, ale też grób św. Sebalda, uznawany za arcydzieło sztuki odlewniczej, który przypomina trochę makietę kościoła.
Z kościoła udajemy się na Zamek Cesarski – nie wchodzimy do środka, a z zewnątrz (dziedziniec i mury) nie zajmuje nam wiele czasu. W tej sytuacji chyba jedyną atrakcją, którą zamek może zaoferować, jest panorama.
Dlatego dość szybko opuszczamy to miejsce i skręcamy w stronę domu Albrechta Dürera – ani artysta, ani jego dom nas nie interesują. Na miejscu w zasadzie nie nic szczególnego, jest za to jednooki paskudny zając.
Zawracamy jeszcze pod Dom Pellera, bo zostało nam trochę czasu – wstęp jest darmowy, można wejść do atrium i na pierwsze piętro, ale stąd też szybko uciekamy. Zresztą mamy tylko godzinę do powrotnego busa, więc i tak trzeba się pomału zbierać. W drodze powrotnej zahaczamy tylko o zbrojownię i kościół św. Klary, zaraz potem wychodząc poza mury starego miasta, w stronę dworca.
Po powrocie do Pragi zmęczenie dało się nam trochę w kość. Idziemy tylko na zupę czosnkową i wracamy do hotelu. Ostatniego dnia po śniadaniu pakujemy walizki i zostawiamy na chwilę w hotelu – mamy w planie zdobyć jeszcze wzgórze na Vitkowie i popatrzeć na miasto z nowej perspektywy. Jest dość wietrzenie, ale pogoda znowu dopisuje, zrobiło się całe +10stC. O cieplejszej porze roku park na wzgórzu jest z pewnością większą atrakcją i miejscem wypoczynku.
Po zejściu zabieramy bagaże i odnosimy na Florenc do przechowalni. Tym razem już pieszo idziemy do centrum, zrobić jeszcze małe zakupy, odwiedzamy żydowski Josefof, na koniec obiad i powrót na dworzec. Polski Bus tym razem jeszcze w swoich barwach, z boku miał jedynie naklejkę „we współpracy z Flixbus”. Czekaliśmy chwilę dłużej na spóźnialskich, którzy jednak nie zdążyli i kierowca musiał ruszać. Tym razem internet też nie działał.
Ciekawy sposób na odwiedzenie Norymbergi.Miałam podobne dylematy: tani lot + drogie noclegi i w końcu zrezygnowałam.Ale tak jak piszesz, pora roku w tym przypadku ma znaczenie.
Też mnie to zastanawia. Szczególnie że wywołuje to dość jednoznaczne skojarzenie. No i tytuł mylący nieco, skoro większe pół wycieczki jest o Pradze
;-)
Podbijam pytanie...Akurat w okolicach stadionu to chyba nie byłyście.A pomiątki po czasach 3 rzeszy można nawt znależć na ścianie Burger kinga przy Hans -Kalb strasse.
Norymberga zawsze będzie brunatnym miastem, tak jak Neapol zawsze będzie stolicą pizzy. Miasto wielu zjazdów nazistowskich, wiecy NSDAP, w którym nawet architektura wykazuje związki z nazizmem.
@firley7 Generalnie pierwotny pomysł był taki, żeby to jeszcze połączyć z Ratyzboną (też dobra komunikacja Flixem i z Pragi, i bezpośrednio z Norymbergi!), ale koleżanka mogła przeznaczyć tylko 1 dzień urlopu. No i właśnie może nie koniecznie w styczniu.
:) @namteH @BrunoJ W moim odczuciu ten kolor dominuje w Norymberdze i widzę to na zdjęciach, które przywiozłam. Być może pora roku i pogoda również wpłynęły na moje postrzeganie w tym dniu. @samaki9 Napisałam przecież, że nie dotarłyśmy nigdzie dalej, poza ścisłe centrum. I nie - nie oglądałam ściany Burger Kinga, nie to było naszym celem.
:)
Don_Bartoss napisał:Norymberga zawsze będzie brunatnym miastem, tak jak Neapol zawsze będzie stolicą pizzy.Można też tak: Norymberga zawsze będzie miastem pierników, tak jak Neapol zawsze będzie miastem Camorry.
Jeszcze garść informacji o cenach. Bilet dobowy obejmuje metro, tramwaje i busy od momentu skasowania. Do kupienia w automatach przy ulicy oraz przed wejściem do metra – płatność tylko monetami (wydają resztę). Na Florencu znajduje się kilka kawiarni, gdzie można dostać śniadanie za ok. 100 CZK – w ofercie m.in. sandwiche, pannini, wypieki z ciasta francuskiego, herbaty, kawy, spory wybór i wszystko świeże. W godzinach południowych można też dostać zupę z grzanką (nie było okazji spróbować). Przechowalnia kosztuje 60 CZK za bagaż, bez względu na rozmiary. Toalety po 10 CZK – jedna przy peronie 3, druga w hali obok kas. Płatne w automacie, który nie wydaje reszty. W rynku i przyległych uliczkach można dostać kubek grzanego wina w cenie 29-59 CZK. Słowacki trdelnik/trudlo zaczyna się od 60 CZK – zauważyłam, że ten biznes się bardzo mocno rozwinął, bo jeszcze niedawno nie było żadnego straganu. Toalety w Norymberdze po 1,50 EUR, też automat nie wydający reszty. Kawa i herbata po 1,50-2,50 EUR. Na dworcu autobusowym mały fast food – kawałek pizzy od 3 EUR (co najmniej 4 rodzaje), jakieś zapiekanki, herbata 1,50 EUR, można też kupić małe buteleczki wina bodajże 0,33l za 3,70 EUR i napoje z lodówki. Koszty: Polski Bus – 90,50 PLNFlixbus – 110 PLN Hotel – 190 PLNBilet 24h w Pradze – 110 CZKPrzygotowane 1000 koron i 10 euro wystarczyło idealnie.
cypel napisał:Don_Bartoss napisał:Norymberga zawsze będzie brunatnym miastem, tak jak Neapol zawsze będzie stolicą pizzy.Można też tak: Norymberga zawsze będzie miastem pierników (Nürnberger Lebkuchen) tak jak Neapol zawsze będzie stolicą Camorry.Każdy ma takie skojarzenia, jakie myśli i upodobania
;-)
namteH napisał:Sorry, ale brunatność Norymbergi przedstawionej w tej relacji to albo brak pomysłu albo marna próba wzbudzenia kontrowersji.Nie od dziś wiemy, że panowie mają problemy z rozróżnianiem kolorów (zwykle znają dwa: czarny i babski), dlatego odsyłam do google: "brunatny kolor".
:) A wszystkim, którzy chcą się dalej bawić w domysły "albo... albo...", polecam ewentualny zakup nowej szklanej kuli. Poza tym jest jeszcze niedźwiedź brunatny, węgiel brunatny i parę innych...
:mrgreen:
Mylisz się , mężczyźni odróżniają trzy kolory: fajny, do bani i gejowski. W pytaniach o kolor zaś chodziło właśnie o to , ze relacja nijak tego nie dotykała, również zdjęciami.
Nikt nie pisał ze niefajna. Jakby ktoś miał chwile więcej czasu to warto wyjść z zamku na drugą stronę, jest kawałek ładnego parku w ramach „fosy”. W okolicach lata można tam od czasu do czasu trafić na festyn czy beerfest. Podobnie jak na głównym rynku.
Układ połączeń Polskiego Busa i Flixbusa okazał się bardzo korzystny, dlatego nie trzeba było wiele planować. Bez większych problemów namówiłam na wyjazd koleżankę, która w Pradze jeszcze nie była.
Wystartowałyśmy w czwartek po południu, PB zgodnie z planem, z zewnątrz już przemalowany na zielono, ale w środku nadal czerwone fotele i ciasno. Internetu brak, ale jakoś przeżyjemy. ;) Wieczorem meldujemy się w hotelu i jeszcze na godzinę jedziemy metrem na Most Karola. Kupujemy bilet 24-godzinny z uwagi na niedawne skręcenie nogi mojej towarzyszki, nie chcemy ryzykować przeciążenia.
Następnego dnia po śniadaniu ruszamy do centrum. Klasyczna trasa przez rynek, Most Karola, Hradczany ze zmianą warty, katedra św. Wita, powrót na Stare Miasto.
Po obiedzie mamy nadal dość siły, więc ruszamy na Vyszehrad. Pod Nuselákiem powiedzenie: "mieszkam pod mostem" nabiera zupełnie nowego znaczenia. :)
Dzień jest jednak krótki, a słońca i tak niewiele było przez cały dzień. Nie chcemy się tym razem włóczyć do późna, bo czeka nas wczesne wstawanie.
W piątek o 6:45 opuszczamy hotel, śniadanie zjemy na Florencu. Autobus przyjechał lekko opóźniony, a jak opuszczaliśmy Pragę, akurat zaczynało padać. Pogoda, wygodne siedzenia i wczesna godzina zachęcały jeszcze do spania. Na szczęście deszcz ustał jeszcze przed Norymbergą.
Z dworca autobusowego, który dworca nie przypomina, jest prosta droga do centrum. Wchodzimy uliczką na tyłach kościoła św. Wawrzyńca. W przeciwieństwie do praskich kościołów – tutaj wstępy są bezpłatne. Do środka warto wejść, a nawet trzeba – w nawie głównej można zobaczyć nietypową (a przynajmniej ja pierwszy raz się z taką spotkałam) ozdobę: medalion ze sceną Zwiastowania, dłuta Wita Stwosza z 1517 roku.
Po wyjściu z kościoła nogi nas niosą przed siebie – szerokim deptakiem szybko docieramy pod Białą Wieżę i chyba najciekawszą rzeźbę w mieście, czyli Karuzelę Małżeńską. Myślę, że nie wymaga dodatkowego komentarza. ;)
Następnie kierujemy się w stronę Ulicy Praw Człowieka, gdzie na wysokich słupach są wyryte kolejne prawa w kilku językach świata.
Chcemy wrócić do centrum, ale nie patrzymy na mapę i wybieramy jakąś dziwną trasę… idziemy wzdłuż murów miasta, a dokładnie po chodniku wzdłuż zabudowań, kiedy nagle, kilka metrów przed nami, z okna na parterze wyłania się postać i obraca głowę w naszą stronę: Murzynka z wielkimi, czarnymi oczami patrzącymi prosto na nas, czarną grzywką do połowy czoła i warkoczem, i z bardzo głębokim dekoltem wystawionym na parapet… zaraz zaraz, ona nie ma bluzki z dekoltem – ona po prostu nie ma bluzki… nie ma nic... brrr zimno! W kolejnych oknach za szybą widać dość „oryginalne” szpilki i czerwone ledowe lampki… ups… ;)
Jakoś jednak udaje nam się trafić z powrotem na plac, gdzie stoi kościół św. Wawrzyńca. Tym razem idziemy w prawo, w kierunku Hauptmarkt. Mijamy Most Muzealny i Szpital św. Ducha, dochodzimy do kościoła Najświętszej Maryi Panny – jednak za późno, aby obejrzeć ruchome figurki (codziennie o godz. 12:00).
Piękna Studnia, która w rzeczywistości jest repliką (oryginał stoi w Muzeum Niemieckim), przypomina nam raczej dekorację z jarmarku bożonarodzeniowego, niż studnię.
Nie zajmujemy się nią długo i ruszamy dalej, w stronę Zamku Cesarskiego. Po drodze nęci nas zapach bratwurstu. :)
Północna część miasta może się poszczycić kolejnym dużym kościołem – św. Sebalda. Do środka również trzeba wejść: znajdują się tam kolejne dzieła Wita Stwosza, ale też grób św. Sebalda, uznawany za arcydzieło sztuki odlewniczej, który przypomina trochę makietę kościoła.
Z kościoła udajemy się na Zamek Cesarski – nie wchodzimy do środka, a z zewnątrz (dziedziniec i mury) nie zajmuje nam wiele czasu. W tej sytuacji chyba jedyną atrakcją, którą zamek może zaoferować, jest panorama.
Dlatego dość szybko opuszczamy to miejsce i skręcamy w stronę domu Albrechta Dürera – ani artysta, ani jego dom nas nie interesują. Na miejscu w zasadzie nie nic szczególnego, jest za to jednooki paskudny zając.
Zawracamy jeszcze pod Dom Pellera, bo zostało nam trochę czasu – wstęp jest darmowy, można wejść do atrium i na pierwsze piętro, ale stąd też szybko uciekamy. Zresztą mamy tylko godzinę do powrotnego busa, więc i tak trzeba się pomału zbierać. W drodze powrotnej zahaczamy tylko o zbrojownię i kościół św. Klary, zaraz potem wychodząc poza mury starego miasta, w stronę dworca.
Po powrocie do Pragi zmęczenie dało się nam trochę w kość. Idziemy tylko na zupę czosnkową i wracamy do hotelu.
Ostatniego dnia po śniadaniu pakujemy walizki i zostawiamy na chwilę w hotelu – mamy w planie zdobyć jeszcze wzgórze na Vitkowie i popatrzeć na miasto z nowej perspektywy. Jest dość wietrzenie, ale pogoda znowu dopisuje, zrobiło się całe +10stC. O cieplejszej porze roku park na wzgórzu jest z pewnością większą atrakcją i miejscem wypoczynku.
Po zejściu zabieramy bagaże i odnosimy na Florenc do przechowalni. Tym razem już pieszo idziemy do centrum, zrobić jeszcze małe zakupy, odwiedzamy żydowski Josefof, na koniec obiad i powrót na dworzec. Polski Bus tym razem jeszcze w swoich barwach, z boku miał jedynie naklejkę „we współpracy z Flixbus”. Czekaliśmy chwilę dłużej na spóźnialskich, którzy jednak nie zdążyli i kierowca musiał ruszać. Tym razem internet też nie działał.